Historie samochodowe z Mikrusem w tle
Poszukując informacji o Mikrusie zdarza mi się natrafić na niezwykłą historię, która ma niewiele wspólnego z samym mieleckim mikrosamochodem. Mikrus pojawia się tylko na chwilę, w tle, i – będę szczery – dla samej historii nie ma żadnego znaczenia. Mikrus jest tylko pretekstem, aby dany temat zgłębić.
Jedną z takich historii odnalazł i mi przedstawił mój przyjaciel Jacek, pracownik Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie. Wszystko zaczęło się od niby zwykłej fotografii parkingu w Kuźnicach, gdzie pomiędzy przeróżnymi autami wprawne oko Jacka wypatrzyło Mikrusa. Sama fotografia to nic specjalnego, ale gdy podąży się nieco temat, to okazuje się, że to czubek wielkiej góry lodowej. I nie sam Mikrus tu jest ciekawy, a odpowiedzi na pytania kto zrobił to zdjęcie i dlaczego. Potem to jedno zdjęcie doprowadziło nas to wielu innych, niezwykłych motoryzacyjnych fotografii.
Jacka nie trzeba było długo namawiać, aby zebrał wątki motoryzacyjne w fotografiach Mariana Maurizio Abramowicza.
– Ten „mini-esej” – powiedział mi Jacek wręczając mi przygotowany z tej okazji tekst – jest zarazem trochę o nim samym jak i o społeczno-historycznym kontekście, w którym żył, działał, a przede wszystkim fotografował. Myślę, że choć nie wprost, w pewnym sensie dotyczy to i Mikrusa. Tekst w tej formie nigdzie i nigdy wcześniej nie istniał – pisząc go, wykorzystałem materiały (fragmenty tekstów) z wystawy „Szkice z Hiszpanii” i „Ku Tatrom się wrócę…”, obydwie poświęcone były i prezentowały m.in. fotografie Mariana Maurizio. Dodałem lub raczej wyeksponowałem wątki motoryzacyjne.
Jacek wyjaśnił mi także fachowo skąd takie różnice w skanach zdjęć: – Otóż, te w sepii to skany z pozytywów z zachowaną charakterystyczną barwą i faktura (półmat o podłożu bromowym), te kontrastowe, czarno-białe to skany z negatywów (nie istnieją do nich oryginalne odbitki).
Marian Maurizo Abramowicz. Fotografie z motoryzacją (wliczając Mikrusa) w tle.
Autor: Jacek Kukuczka z Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie.
Życie i dzieło Mariana Maurizio Abramowicza (1905 – 1996), taternika, pisarza, poety i fotografa, z zawodu inżyniera rolnictwa, a z konieczności losu i emigranta, oraz jego żony Jadwigi Maurizio (1910 – 2000), wybitnej tłumaczki, mogłyby posłużyć za gotowy (i doskonały) materiał na scenariusz filmowy. W tej parze szalenie interesujących, a bliżej niemal nikomu nieznanych biografii, mieści się mnóstwo wątków i historii będących odbiciem czasów, w jakich żyli i miejsc, z którymi pozostawali związani. Marian, z urodzenia lwowiak, z wychowania i zamiłowania zakopiańczyk, z wyboru krakowiak, większą część swego życia spędził w Hiszpanii, która stała się jego drugą ojczyzną. Zawsze pełen energii, wspólnie z żoną Jadwigą, romanistką i tłumaczką literatury polskiej na język hiszpański, tworzyli przez 60 lat trwały związek bratnich dusz. I choć do ostatnich dni życia mieszkali w Hiszpanii, od lat 60. XX wieku, przyjeżdżali do Polski. A właściwie, wpierw przyjeżdżał sam Marian…
Jest rok 1962, w Polsce trwa w najlepsze „mała stabilizacja” czasów Gomułki, w Hiszpanii następuje powolna, głównie gospodarcza liberalizacja autorytarnych rządów generała Franco. Polska i Hiszpania stanowią dwa bieguny – dosłownie i w przenośni: geograficzne i polityczne. Ten pierwszy, geograficzny jest oczywisty: ponad 3000 km dystansu pomiędzy Madrytem a Warszawą, tylko nieco mniej pomiędzy Barceloną a Krakowem. Drugi biegun, o czym mało kto dziś pamięta, to geopolityka – nie ma żadnych stosunków dyplomatycznych, Hiszpania to dla PRL-u gorzej niż „zgniły Zachód”, a PRL dla reżimu Franco to „czerwona zaraza”. A jednak, już w latach 60. odradzają się zerwane kontakty, mają miejsce pierwsze, prywatne podróże. Te mogą odbywać się rzecz jasna tylko prywatnymi środkami transportu. I tak, niewątpliwie jedną z pierwszych osób, które dotarły z Hiszpanii do Polski samochodem był właśnie Marian Maurizio. Co ciekawe, wjechał on do Polski (jak i w ogóle na tereny ówczesnego bloku wschodniego) swoim Citroenem, który co prawda był na numerach hiszpańskich, lecz granicę swojej ojczyzny przekroczył na paszporcie… szwajcarskim (nota bene, ten paszport niespełna 25 lat wcześniej uratował i utorował Marianowi i jego żonie Jadwidze drogę ucieczki przed hitlerowską nawałnicą no, ale to już zupełnie inna, choć także motoryzacyjna historia).
Marian Maurizio Abramowicz przez znaczną część swojego życia fotografował. Był fotografem – amatorem, lecz fotografia pełniła w jego życiu bardzo ważną rolę. To dzięki niej i poprzez nią „oswajał” swą nową ojczyznę, przypatrywał się Hiszpanii przez obiektyw swojego aparatu Leica, fotografował wszystko, co – jak sam przyznał – wydawało mu się wartościowe i ciekawe. W tym sensie, Maurizio był fotografem z krwi i kości, umiał uchwycić ów „decisive moment”, skierować obiektyw na wydarzenia, osoby czy przedmioty, które równie dobrze mogłyby zupełnie umknąć uwadze. W ten sposób powstała kolekcja unikalnych kadrów, która następnych ponad 20 lat spędziła w zaciszu gabinetu Maurizio na calle de Moragas w Barcelonie.
Dziś, liczące ponad 1000 fotografii (pozytywów i negatywów) oraz diapozytywów zbiory, znajdują się w archiwum krakowskiego Muzeum Etnograficznego. Zdjęcia te są nie tylko bezcennym zapisem minionego czasu, obrazem niemal dwóch dekad w Hiszpanii i zbiorem ciekawych migawek z pobytów w Polsce. Wartość tych fotografii zawiera się przede wszystkim we wrażliwości ich autora na otaczającą go codzienność, na Hiszpanię i Polskę B, a nawet C, na zatrzymaniu w kadrze pozornie nie fotogenicznej rzeczywistości.
Jednym z takich „wątków pobocznych”, tematów niejako uchwyconych w kadrze „przy okazji” były samochody. Marian był dobrym i wytrwałym kierowcą, podczas podróży służbowych przemierzał Hiszpanię samochodem wzdłuż i wszerz. Spośród setek zdjęć wykonanych w Hiszpanii są i takie, na których człowiek (czy też, ludzie) i samochód są równie ważni – na przykład na fotografii opisanej jako „wizyta właściciela plantacji” (fot. 1).
Czasami samochód, w tym konkretnym przypadku Seat 600, wręcz podkreśla unikalność zjawiska jakim były katastrofalne w skutkach opady śniegu, które miały miejsce w Barcelonie w latach 60. XX wieku (fot. 2).
Warto wspomnieć, że od początku lat 60 aż do lat 80. XX wieku Marian Maurizio miał tylko jeden samochód, widocznego na kilku zdjęciach Citroena 2 CV. Od 1962 roku aż do połowy lat 80. XX wieku, przemierzał nim Europę, z reguły sam (Jadwiga towarzyszyła mu w podróży do Polski najwyżej 2 razy), pokonując ponad 5000 km drogi tam i z powrotem. Bywając w rodzinnym kraju, Maurizio wykazywał się tym samym instynktem bacznego obserwatora, co w Hiszpanii. Tyle tylko, że z czasem odwróciły się perspektywy: to Hiszpania, jej codzienność, domy, sklepy, ulice i samochody stawały się czymś normalnym, Polska zaś coraz bardziej zadziwiała, wszystko tu przecież było inne: codzienność, domy, sklepy, ulice i… samochody. Doskonale widać to w ujęciu parkingu w Kuźnicach pod dolną stacją kolejki na Kasprowy Wierch. W tym jednym kadrze z 1962 roku zawiera się przegląd motoryzacji PRL-u. W ostatnim rzędzie możemy dostrzec Mikrusa, a o 2 samochody dalej Citroena autora fotografii (fot. 3).
Jego 2 CV widoczny jest też na pierwszym planie fotografii wykonanej na rynku/placu nieznanego nam w chwili obecnej miasta (może ktoś rozpozna?), podczas pierwszej podróży do Polski w 1962 roku (fot. 4).
Oczywiście, fotografii z wątkiem motoryzacyjnym w jego dorobku jest znacznie więcej, jednak na koniec chciałbym przybliżyć trochę odmienny kadr. Choć nie ma na nim żadnego samochodu, a jedynie powalone drzewa, to jest to ujęcie jak najbardziej w temacie motoryzacji. Fotografia wykonana została w 1961 roku, na przedmieściach lub w okolicy Barcelony (fot. 5).
To swoiste signum temporis: w Hiszpanii zapadła wówczas decyzja o masowej wycince drzew, którymi kilka dekad wcześniej obsadzano drogi. Powód był prosty: samochodów było coraz więcej, jeździły coraz szybciej, a co za tym idzie, coraz więcej było wypadków. To zdjęcie jest jak zapowiedź nowej epoki: Hiszpania przygotowywała się na boom motoryzacyjny, który miał nastąpić za sprawą Seata, czyli Sociedad Española de Automóviles de Turismo (Hiszpańskie Towarzystwo Samochodów Osobowych), innymi słowy hiszpańskiej wersji Fiata. Ale to już zupełnie inny temat…
Autorem wszystkich fotografii jest Marian Maurizio Abramowicz. Fotografie pochodzą z kolekcji Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie.
kużnice Zakopane ,2, zdjecia,następne rynek w małogoszczu
To jest Rynek w Nowym Targu obok Citroena stoi warszawa mogo kolegi, rok 1962 lub 1963 , a na zdjęciu w Kuźnicach w Zakopanem stoi moja Syrena 102 i Mikrus Jana Ripera ( słynny rajdowiec ) .
Przy okazji widać, że we wczesnym PRL ludziska jednak prywatne samochody mieli. Może 4 typy, ale mieli. No, jeszcze tam chyba jednego moskwicza widzę, to 5.
Na zdjęciu 4 rynek w Nowym Targu
Wypad z tym lansem na fb. Tylko o to wam chodzi? Żenada. Aha rozumiem kasa czyli many.
Fot.4 Rynek w Myślenicach
Jak już to zauważył Pan Leszek Kusiak, na fot. 4 mamy prawdopodobnie Rynek w Nowym Targu. Konieczna jest dokładniejsza weryfikacja.
Na parkingu w Kuźnicach widoczne są jeszcze inne, nawet bardziej interesujące i rzadkie pojazdy, jak choćby autobus Bałtyk.
Dziękuję za ten bardzo interesujący tekst. I szokujący! Samochody w PRLu? Mi mówili, że były tylko Wołgi dygnitarzy, gaziki SB a po kątach walały się wychudzone trupy opozycjonistów. A tu pełen parking pod Kasprowym! Podróże do Barcelony!