Historia Mikrusów i Meduzy Bartosza i Piotra Winiarskich – Odcinek specjalny – “Meduzowy zawrót głowy”
Życie płata niezłe figle. 1 września 2018 roku podjąłem decyzję o sprzedaży Mikrusów. Wydawało mi się, że pomysł jest dobry i ostateczny. Motoryzacyjnie zaczniemy nowe rozdanie, kupimy Fiata 500…
Już 15 września 2018 roku wszystko zmieniło się o 180 stopni – jest nowa decyzja, Mikrusy zostają u nas. Remontujemy, tym bardziej, że jeden już prawie jeździ. I w tym przekonaniu żyłem kilka spokojnych tygodni. Wydawało mi się, że wszystko jest obgadane, ułożone, zaplanowane… Aż tu nagle…
Całe nasze mikrusowe życie wywróciło się do góry nogami. 19 września 2018 na naszym blogu pod archiwalnym tekstem „Historia powstania Mikrusa” z tygodnika „Motor” z 1959 roku ktoś umieścił komentarz o następującej treści (oryginalne komentarze pod postem na blogu są obecnie ukryte, ze względu na ochronę danych osobowych):
Witam. Mam w posiadaniu prototyp Meduza z 1958 r. Chce go sprzedać, proszę o jakieś sugestie.
Żart? No pewnie, że żart, bo takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. Ktoś pomylił Garbusa, Citroena 2CV albo Fiata 600 z Meduzą. Tak, na pewno. Tak zwykle bywa, Fiat 600 jest notorycznie mylony z Mikrusem, szczególnie na słabych jakościowo pocztówkach czy fotografiach. Albo to po prostu Mikrus, może przerobiony w jakiś niecodzienny sposób. Ale Meduza? Nie… nie ma szans.
Przypomniałem sobie sytuację sprzed kilku lat, gdzie zadzwonił do mnie syndyk masy upadłościowej WSK Mielec i zaproponował mi zakup dokumentacji konstrukcyjnej Mikrusa. Też wtedy wątpiłem w to, co słyszę. Byłem pewny, że mają na sprzedaż instrukcję do Mikrusa, może – jak będę miał szczęście – będzie to „Instrukcja napraw i przeglądów gwarancyjnych” (to ta duża książka z rysunkami eksplodującymi). Wtedy brakowało mi jej do kolekcji i chętnie bym ją kupił. Wybrałem się jednak do Mielca, trochę w ciemno, i kilka godzin później stałem się właścicielem prawdziwej, najprawdziwszej, kompletnej i wspaniałej, oryginalnej i – najprawdopodobniej – jedynej zachowanej dokumentacji konstrukcyjnej Mikrusa MR-300. Nauczony tym doświadczeniem, od tamtej pory, nigdy nie ignoruję żadnych, nawet najdrobniejszych, sygnałów o ciekawych fantach. Mniej więcej w 99% przypadków takie informacje prowadzą donikąd. Raz na 100, lub nawet rzadziej, trafia się coś ciekawego.
Odpisałem na komentarz, podałem swój adres e-mail i numer telefonu, i bez większej nadziei na ciąg dalszy zapomniałem o sprawie. Dwa dni później dostałem maila. Dobrze, że czytałem go na siedząco. Gdybym stał, to z wrażenia usiadłbym bez względu na miejsce. Kojarzycie kreskówki „Tom i Jerry”? Czasem Tom, gdy Jerry wyciął mu jakiś numer, robił takie naprawdę wielkie oczy i zbierał szczękę z podłogi. Musiałem wyglądać jak postać z tej kreskówki: oczy wyszły mi z orbit, szczęka opadła mi do kolan… musiałem ją domknąć sobie ręką.
Otrzymałem kilka fotografii, na których widniała najprawdziwsza Meduza. Wiśniowa, prawdziwa Meduza. Zachowana w bardzo ładnym stanie, z kompletnym oświetleniem, napisami, zderzakami. Piękna!
Meduza. Meduza. Meduza. Jedna z trzech wyprodukowanych prototypów. Znalazła się! Ale czad!
Odpisałem, poprosiłem o kontakt. Kilka dni później rozmawiałem z córką właściciela Meduzy, która przesłała mi wcześniej zdjęcia. Potem dostałem namiary na właściciela, który, jak się okazało, mieszka w Krakowie, kilka przecznic ode mnie. Kilkunastominutowa rozmowa przez telefon z panem Zbigniewem i jesteśmy umówieni na spotkanie, na następny dzień.
Budowa. Wąska droga pomiędzy dwoma powstającymi blokami mieszkalnymi. Wokół płoty, budowlane ogrodzenia i zapach świeżego betonu. Ot, zwykły krajobraz krakowski, wszędzie coś się buduje – każda najmniejsza wolna przestrzeń jest zagospodarowywana, wszędzie czuć świeży beton i słychać charakterystyczne dźwięki z budowy. Pośrodku mały placyk, na jego brzegach ustawione kilka blaszanych garaży. Pierwszy z prawej jest otwarty, a ze środka wygląda na zewnątrz Meduza.
W garażu krząta się właściciel – pan Zbigniew. Witamy się, przedstawiamy i zaczynamy ponad godzinną rozmowę o historii tego egzemplarza, podczas której oglądamy dokładnie auto. Pan Zbigniew demonstruje wszystkie części, tłumaczy cierpliwie, co jest do czego i jak działa. Rozmawiamy o różnicach w konstrukcji Meduzy i Mikrusa. Oglądamy bagażnik! Tak, w Meduzie jest bagażnik 😉 Zbiornik paliwa jest z przodu. Różnic jest sporo. Okazuje się, że mimo wielu lat zajmowania się Mikrusami, jest wiele rzeczy, których mógłbym się od pana Zbigniewa nauczyć. Szkoda tylko, że jestem tak rozemocjonowany i niewiele zapamiętuję z tej naszej pierwszej rozmowy… Obfotografowuję auto i umawiamy się na ponowne spotkanie, które ma się odbyć, gdy pan Zbigniew posegreguje wszystkie części i zrobi ich spis.
Czas leci wolno, kilka razy próbuję się dodzwonić do pana Zbigniewa, ale jest bardzo zajętym człowiekiem, często go nie ma w domu. Pewnie sporo czasu też spędza w piwnicy, gdzie trzyma zapasowe części. Gdy w końcu udaje mi się dodzwonić, uspokaja mnie, że nie wszystko jeszcze spisał i że zadzwoni. Czekam więc dalej, nie ukrywam, że coraz mniej cierpliwie. W końcu umawiamy się na kolejne spotkanie przy garażu. Tym razem biorę ze sobą tatę. Tak jak ostatnio wchodzę na placyk, wokół trochę błota, bo niedawno padało. Na budowach robotnicy właśnie kończą pracę, wsiadają do aut, które dość szczelnie zastawiają cały placyk. Jeden z nich, Ukrainiec, z którym jak się okazuje pan Zbigniew jest zaprzyjaźniony, zagląda do garażu i kręci z niedowierzaniem głową. Później dowiaduję się, że Ci sami budowlańcy, kilka tygodni przed naszym spotkaniem, pomagali panu Zbigniewowi ściągnąć Meduzę z lawety i wstawić ją do garażu. Wcześniej, to jest od 1972 roku aż do 2018, garażowana była gdzie indziej – przy kolejnej wizycie muszę dopytać o dokładne losy prototypu.
Tym razem rozmawiamy krótko. Pan Zbigniew nie owija w bawełnę, pada propozycja, na którą mamy się zastanowić. W międzyczasie, może dlatego, że jest przed 17.00 i wszyscy wracają z pracy, przez placyk przewija się całkiem sporo ludzi. Każdy z ciekawością zagląda do garażu, który – aby w środku było jaśniej – jest otwarty na oścież. Trochę się martwię, bo wystarczyłoby, aby ktoś zrobił zdjęcie i wrzucił na Facebooka… A potem – nie daj Boże – ktoś mi Meduzę podkupi… Na szczęście nic takiego się nie dzieje, ludzie owszem, patrzą z ciekawością, ale zapewne ogromna większość nie ma pojęcia, co to za auto. Na szczęście.
Dwa dni później podejmujemy decyzję i umawiamy się na zakup auta. Szybko, na najbliższy poniedziałek, wszystko po to, by zdążyć przed świętami Wszystkich Świętych. Do tej pory podchodziłem do tematu na chłodno. Przecież obiecałem sobie, że więcej gratów nie kupuję. Że mi wystarczy to co obecnie posiadam. Chwilę wcześniej przecież prawie sprzedałem wszystkie swoje Mikrusy, tak więc pomysł na kupienie Meduzy był tak absurdalny, że nie brałem go na poważnie. Gdy podjęliśmy decyzje, że próbujemy kupić to auto, to emocje sięgnęły zenitu. Dwa dni źle spałem i martwiłem się, że ktoś mi Meduzę sprzątnie sprzed nosa, że pan Zbigniew rozmyśli się, że spadnie meteor i zgniecie blaszany garaż z całą jego zawartością… Do tego w tym samym czasie w rodzinie pojawił się bardzo poważny problem zdrowotny, karetka, szpital, cała rodzina sparaliżowana strachem i niepokojem, co będzie dalej…? W klimacie ogromnych nerwów mija cały weekend i aż do ostatniej chwili cała poniedziałkowa akcja stoi pod znakiem zapytania. Nie bez kłopotów organizacyjnych udaje się nam jednak dotrzeć na miejsce. Chwilę przed 18.00 w poniedziałek, 22 października 2018 roku meldujemy się przy garażu. Ja przyjechałem na rowerze, mój tata Transitem, do którego mamy zamiar zapakować Meduzę.
Na miejscu niezły ruch, przyjeżdża mój kolega z pracy, którego poprosiłem o pomoc w załadowaniu auta. Mój tata także przywozi znajomego do pomocy. Pan Zbigniew natomiast pojawia się z wnukiem, który jest dokładnie w moim wieku. Jest nas więc sześciu, czyli aż nadto, aby podnieść Meduzę, która bez zamontowanego silnika wydaje się dziwnie lekka. Tworzy się niezłe zamieszanie. Pan Zbigniew demontuje napisy „Meduza” oraz oświetlenie, które wcześniej założył, aby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z autem, którego właścicielem był 56 lat. 56 lat!!! Ja odczepiam ozdobne listwy boczne – mam co prawda wątpliwości czy takie były zamontowane w oryginale, ale postanawiam te rozważania zostawić na później. Co ciekawe, pan Zbigniew ma swojego iPada, na którym uwiecznia co ważniejsze momenty swojego życia – także siebie z Meduzą w garażu. Mimo swojego wieku posługuje się najnowszą technologią sprawnie i dużą naturalnością. Potem, zanim w ogóle poruszyliśmy kwestię płatności i umowy, następuje długi wykład, które części są od czego, gdzie zapakowane są poszczególne elementy, jak należy zamontować reflektory, które są zupełnie inne niż w Mikrusie.
Tutaj warto wspomnieć o śmiesznym zdarzeniu, które wynikało z emocji i pośpiechu. W głębi garażu, tam gdzie zgromadzone były wszystkie części, z powodu pory roku i coraz późniejszej godziny, zrobiło się po prostu ciemno. Przygotowany na tę okoliczność wyjąłem swoją czołówkę – używam jej głównie w górach i na kempingach – i włączyłem ją. Jakie było moje zdziwienie, gdy cały garaż wypełnił się czerwonym światłem. Nie wiem co mojej czołówce strzeliło do głowy, ale nie mogłem jej za nic przestawić na normalny tryb białego światła. Przez dłuższą chwilę tkwiliśmy w prawie całkowitej ciemności, otoczeni czerwonym światłem, podobnym do tego, które znamy z filmów o łodziach podwodnych, albo takiego, które kojarzy się z ciemnią fotograficzną.
Gdy wszystkie części już są omówione i zapakowane do pudełek, zestawiamy Meduzę z kobyłek i wtaczamy ją po specjalnych najazdach do Transita. Łatwo nie jest, bo silnik jest zdemontowany, a rozpięte półosie wiszą w powietrzu, więc Meduza zachowuje się nieco pokracznie. Dobrze, że jest na sześciu! W końcu udaje się, co prawda tył trochę wystaje z dostawczaka, ale wiemy z doświadczenia, że w niczym to nie przeszkadza. W końcu w ten sposób przewoziliśmy już wielokrotnie Mikrusy, a Meduza to przecież nic innego jak inna wersja nadwoziowa Mikrusa. Kilka chwil, trochę wysiłku i Meduza jest środku.
Teraz czeka nas wycieczka do pobliskiego bloku, do piwnicy, po silnik. Blok chyba z końca lat 60., ściany piwnic ceglaste, drzwi drewniane, częściowo ażurowe, można więc zaglądnąć do niektórych piwnic. Przetwory, puste słoiki. Ziemniaki, cebule, i ten charakterystyczny zapach blokowej piwnicy… U pana Zbigniewa w piwnicy idealny porządek, pod sufitem wisi wielki ozdobny żyrandol, na jednej z półek leżą cebule, na podłodze stoją baniaki z winem… Wynosimy silnik i wał przed blok, potem zgodnie z instrukcjami pana Zbigniewa pakujemy ładunek do stojącego nieopodal koszyka na zakupy z Biedronki. Koszyk wygląda na wspólne dobro mieszkańców, którzy używają go do wożenia cięższych rzeczy z garażu pod blok. Sytuacja budzi we mnie śmiech: ciemno, pusto, cisza, i ja, jadący przez osiedle z koszykiem Biedronki, w którym tłucze się silnik od Mikrusa, przepraszam, od Meduzy.
Pakujemy silnik do Transita, tata odjeżdża z Meduzą na pokładzie, a ja z kolegą oraz pan Zbigniew z wnukiem idziemy do mieszkania załatwić formalności. Siadamy przy stole, wnuk Pana Zbigniewa wyciąga butelkę i nalewa nam wina. W końcu trzeba uczcić udaną transakcję. Pierwszy kieliszek znika szybko, po drugim okazuje się, że to jednak nie wino, tylko coś znacznie mocniejszego… Od razu robi się weselej. Oglądamy archiwalne dokumenty i fotografie. Wiem na pewno, że musimy spotkać się ponownie, już z dyktafonem, aby te wszystkie cenne informacje, na spokojnie i metodycznie, spisać.
Chwiejnym krokiem, prowadząc rower, ruszam do domu. W plecaku mam umowę i dowód rejestracyjny – namacalne dowody, że jestem właścicielem Meduzy. Meduuuuuzyyyyy!!! Prototypu, jednej z trzech egzemplarzy. Rewelacja! W kieszeni wewnętrznej kurtki schowałem czerwony klosz, ten który w Meduzie montowany był na słupku drzwiowym, bardzo cenny. Mam jeden, drugi się stłukł… Ale to zmartwienie nie na teraz. Mam świadomość, że był to jeden z bardziej zwariowanych i szalonych dni jakie przeżyłem w ciągu ostatnich 11 lat i nie ma co sobie psuć humoru jednym zbitym kloszem.
Pędzę do domu, podskakując co jakiś czas z radości. Nucę pod nosem, nieco zmodyfikowaną piosenkę jednego z Teletubisiów, który tańczył na około swojego kapelusza, po tym jak go odzyskał. Zamiast „kapelusz” śpiewam „Meduza” 😀
Mam Meduzę, mam Meduzę, mam Meduzę, mam,
Mam Meduzę, mam Meduzę, mam Meduzę, mam,
Mam Meduzę, mam Meduzę, mam Meduzę, mam.
I tym optymistycznym akcentem kończymy dzisiejszy odcinek – jednocześnie zachęcając do obejrzenia kilku fotografii umieszczonych w post scriptum…
cdn
PS. Zakup Meduzy wiele zmienia. Cykl wpisów o historii naszych aut do dzisiaj zatytułowany był „Historia Mikrusów Bartosza i Piotra Winiarskich”, bo taki był plan, tylko Mikrusy, żadnych innych aut. A tu taka niespodzianka. Nie ma wyjścia, musimy się dostosować do nowej sytuacji, także z tytułem, które od dzisiaj brzmi: „Historia Mikrusów i Meduzy Bartosza i Piotra Winiarskich”. 🙂
PS2.
PS3. Meduzu dołączyła do naszych Mikrusów.
——-uzupełnienie z 23-05-2019——–
Drugi klosz się znalazł!!!
Wspaniale było przeczytać tę historię. Zazdroszczę na maksa tego uczucia. Powodzenia w przywracaniu jej do jezdności, będę obserwować z uwagą! 🙂
Dziękujemy!
Pięknie Bartku podziwiam Twój zapał sadze ze cześć Twych zainteresowań przeszła z genami na synów którzy z radością pozują do zdjęć -w mym przypadku przeszła na młodszego syna Adama Pozdrawiam tak trzymać
Rany boskie, ile jeszcze zaginionych rzadkich aut stoi gdzieś po garażach. Odnalazła się druga Meduza, wcześniej odnaleziono Syrenę 607…..
Pozdrawiam i gratuluję. Masz w posiadaniu piękny kawałek polskiej motoryzacji.