Ko, Tra, Aa lub wreszcie Brrum, to najczęściej używane słowa przez dwuletnich chłopców. Pozostali mówią Ka, Tor lub To. Ci pierwsi wymawiają pierwsze sylaby słów koparka, traktor i samochód, ci drudzy – ostanie. Oczywiście wszyscy potrafią naśladować dźwięk wydawany przez silnik spalinowy – Brrum, silnik parowy – Ciuf, ciuf, a szybko przejeżdżający pojazd z reguły komentowany jest stwierdzeniem: Ziuuu!
Bez wątpienia, pojazdy mechaniczne to ulubione zabawki większości mężczyzn. Auta fascynują kilkulatków, nastolatków, a także dojrzałych mężczyzn, w których, jeżeli chodzi o samochody, łatwo można dojrzeć małych chłopców. Na początku uwielbiane są auta-zabawki: małe, większe i ogromne – wszystkie kolorowe, plastikowe i odporne na uszkodzenia. Potem przychodzi czas na „resoraki” (czyli popularne „Matchboxy” i ich różne pochodne, a także ich współczesną wersje, tak zwane „hotłilsy”), auta zdalnie sterowane: elektryczne i spalinowe, aż wreszcie zainteresowanie przenoszą się na prawdziwe samochody. Kurs prawo jazdy, egzamin, pierwszy samochód – dzisiaj wszystko toczy się bardzo szybko i własny samochodów przed dwudziestką nie dziwi.
Inaczej jednak sytuacja wyglądała po II wojnie światowej, aż do końca lat pięćdziesiątych. W tym czasie prywatna motoryzacja właściwie nie istniała, a ze względów ideologicznych nacisk kładziono na rozwój transportu zbiorowego. Aż do pierwszych prób zmotoryzowania społeczeństwa, to znaczy do roku 1957, gdy zaczęto produkować pierwszy model Syreny, auto było poza zasięgiem przeciętnego obywatela. Co prawda produkowano już wtedy Warszawy, ale ze względu na cenę jak i dostępność przeznaczone były dla osób dobrze usytuowanych materialnie oraz politycznie. Rozpoczęcie produkcji Syreny także nie rozwiązało problemu, gdyż pierwsze modele wytworzone w niewielkich ilościach, które były jedynie kroplą w morzu potrzeb. Pewną nadzieją były namiastki prawdziwych samochodów, które projektowano w latach pięćdziesiątych z wielkim entuzjazmem wzorując się na zachodnich konstrukcjach tego typu. W 1958 roku, gdy produkcja Mikrusa MR-300 w Mielcu stała się faktem, na fali wielkiego optymizmu zapowiadano, że ten mikrosamochód zmotoryzuje polskie społeczeństwo. Podawano, że plany produkcyjne sięgają 10 tysięcy samochodów rocznie, w niektórych źródłach można było nawet znaleźć informacje o 100 tysiącach pojazdów rocznie.
Redakcje dwóch najbardziej znanych tygodników motoryzacyjnych pod koniec lat pięćdziesiątych nie kryły kłopotów z motoryzacją indywidualną. To był czas, gdy bogato ilustrowane pisma musiały wystarczyć przeważającej części miłośników motoryzacji – szansę na zakup prawdziwego auta miała bowiem mała garstka. Pewnym rozwiązaniem pośrednim, nie fotografią samochodu, ani nie prawdziwym samochodem, miały być proponowane przez tygodniki „Auto Moto Sport” i „Motor” modele samochodów.
Miniaturki takie, wykonane z drewna lub papieru, miały z jednej strony dawać upust pasji motoryzacyjnej tysięcy osób, a z drugiej, doskonale wpisywały się w ówcześnie panującą modę na majsterkowanie. W szkole brało się udział w zajęciach ZPT (Zajęcia Praktyczno-Techniczne), w telewizji oglądało się program Adama Słodowego „Zrób to sam”, a domach kultury prężnie działały modelarnie (niektóre z nich działają do dzisiaj, na przykład jak ta z Nowohuckiego Centrum Kultury w Krakowie). W tygodnikach motoryzacyjnych nie mogło więc zabraknąć pomysłów na konstruktywne spędzanie wolnego czasu. W numerze 6 z 1958 roku tygodnika „Auto Moto Sport”, R. Federowski tak uzasadniał wybór wzorca: Samochodem, a raczej modelem, do którego będziemy wykonywać nadwozie, będzie Mikrus. Samochodów ten znajduje się obecnie, ze względu na rozpoczęcie produkcji, w centrum uwagi społeczeństwa.
Scenariusz jest oczywisty. Tata kupuje tygodnik by poczytać o samochodach, które teoretycznie mógłby mieć. Magazyn czyta wraz ze swoim synem, który jak to z reguły bywa, przejął zamiłowanie do motoryzacji po swoim tacie. Nawet gdy dziecko nie potrafi czytać, to z uwielbieniem ogląda przecież pięknie ilustrowaną gazetę. Razem natrafiają na instrukcję wykonania modelu. Ojciec już wie, że jego syn nie odpuści – musi mieć taki model. Dwulatek powie zapewne tak: Tatu, brrum, da – tato, auto, daj, czyli „Tato, daj mi proszę taki samochód jak na obrazu”. Klamka zapadła – zaczynają się poszukiwania odpowiedniego drewnianego klocka, bo właśnie taki materiał redaktor z tygodnika „Auto Moto Sport” wybrał do wykonania modelu. W celu wykonania nadwozia modelowanego z jednego kawałka drzewa – pisze R. Federowski – musimy się najpierw wystarać o odpowiedni dla naszym potrzeb materiał. Ponieważ model nasz posiada małe wymiary nie będziemy mieli specjalnych trudności z wyszukaniem bloku drzewa o wymiarach od 2 do 3 centymetrów większych od wielkości nadwozia. Może to być dowolny gatunek drzewa, chociaż najbardziej odpowiednim materiałem jest lipa i olcha. Dalej następują precyzyjne instrukcje dotyczące kształtowania nadwozia z wykorzystaniem umieszczonych w tygodniku rysunków, która służyć mają poprawnemu odwzorowaniu charakterystycznych dla Mikrusa kształtów. Po ostatecznym obrobieniu i wyrównaniu zewnętrznych powierzchni nadwozia należy wydrążyć wnętrze nadwozia za pomocą półokrągłego dłuta. Po wykonaniu czynności modelowania i żłobienia wnętrza nadwozia wyżynamy piłką włośnicą otwory okienne i otwory w masce silnika. Okna wycinany ostrożnie zwracając uwagę na wąskie ścianki pomiędzy nimi – dalej instruuje autor artykułu. Zgodnie w zamieszczonymi rysunkami, podwozie wykonane powinno być z 3 milimetrowej sklejki, a elementy zawieszenia 1 milimetrowe blachy. Autor przewidział także możliwość zastosowania napędu gumowego do tego modelu.
Redakcja tygodnika „Motor”, z kolei, jako materiał do wykonania modelu wybrała papier. W artykule „Mikrus w każdym domu”, opublikowanym w numerze 34 z 1959 roku, czytamy: Dziś niespodzianka! Każdy może mieć jeżdżącego „Mikrusa” i to prawie za darmo. Niestety, pomimo że papierowy „Mikrus” będzie naprawdę jeździł, nie rozwiąże on jednak trudności samochodowych w naszym kraju.
Model mikrusa należy do najłatwiejszych. Nadwozie składa się z jednej części wyciętej z tekturki (bristolu). Ponieważ z braku miejsca nie mogliśmy zamieścić planów w naturalnej wielkości, należy podwozie odpowiednio powiększyć posługując się czarną kratką, posiadającą boki wielkości 1 cm. Po przerysowaniu i wycięciu nadwozia i podwozia zginamy je wzdłuż linii przerywanych i sklejamy klejem. Najlepiej syndetikonem. W tych miejscach, gdzie linia przerywana składa się z drobnych kreseczek, należy zaginać w stronę przeciwną. Po całkowitym wyschnięciu kleju malujemy model farbami plakatowymi lub wodnymi. Ładnie wygląda mikrus pomalowany dwoma kolorami. Ci którzy chcą mieć model ładniejszy mogą po wyschnięciu farby pokryć model cienką warstwą bezbarwnego lakieru.
Kółka do naszego modelu wykonamy z krążków wyciętych z korka, pomalowanych na czarno. Osie kółek zwijamy z papieru na okrągłym ołówku, smarując przedtem jedną powierzchnię zwijanego papieru klejem. Oś przednia ma 53 cm długości. Oś tylna, w której będzie zamontowany silnik modelu, jest o centymetr dłuższa i przechodzi na wylot przez kołka. Gumowy silnik modelu zakładamy dopiero po zamontowaniu kółek w podwoziu.
Zasada jego jest bardzo prosta. Skręcona w osi gumka nie mogąc się swobodnie rozkręcić, bo przeszkadza jej długa zapałka opierająca się o podłogę, kręci za pośrednictwem drugiej krótszej zapałki, umocowanej na stałe do osi, całą tylną osią i powoduje ruch modelu. Krążek ze świecy podłożony pod dłuższą zapałkę zmniejsza tarcie przy rozkręcaniu się gumki. Osie dobrze jest posmarować świecą. Będą się one swobodnie obracać w otworach wyciętych w podwoziu.
Rozmowy z przedstawicielami pokolenia, które w latach pięćdziesiątych miało kilka lub kilkanaście lat, prowadzą do jednego wniosku. Dawniej, dużo częściej niż dziś, sięgało się do wykonania pewnych przedmiotów we własnym zakresie. Dotyczy to także zabawek, które kilkadziesiąt lat temu było naprawdę trudno kupić. Popularne „Matchboxy”, inaczej nazywane „resorakami”, dostać można było jedynie w „Pewexie”. Trzeba było słono za nie zapłacić – w walucie. Dzisiaj „Matchbox” kosztuje niecałe 10 złotych – nie ma więc potrzeby konstruowania zabawek we własnym zakresie. Co prawda Mikrus MR-300 „resorak” nie został jeszcze wyprodukowany (i najprawdopodobniej tak zostanie, bo mała jest szansa aby Mattel, właściciel marki „Matchbox”, zdecydował się na produkcje modelu tak niszowego samochodu jak Mikrus), ale miłośnicy tego samochodu od 2010 roku mają możliwość kupienia modelu w nieco innej skali (1:43) w serii „Kultowe auta PRL-u” wydawnictwa DeAgostini. Modele wykonane są starannie: karoseria jest metalowa, natomiast wszystkie dodatki, takie jak lusterka boczne, wycieraczki, zderzaki itp., są plastikowe.
Model samochodu z serii „Kultowe auta PRL-u”, w przeciwieństwie do oryginalnych „Matchboxów”, nie jest przeznaczony dla małych dzieci. Duża ilość małych i delikatnych elementów wykonanych z plastiku, w przypadku „intensywnej” zabawy łatwo ulega zniszczeniu i po prostu odpada od karoserii.
„Mikrusa dla najmłodszych” można natomiast znaleźć w małej książęce zatytułowane „Samochodu polskie cz. I”. Wydana w 1984 roku pozycja zawiera 16 ilustracji do kolorowania przeznaczonych dla dzieci w wieku przedszkolnym. Na kolejnych stronach pokolorować można: samochód CWS z 1928 roku, Ralfa Stetysza, Polskiego Fiata 518, Iradama (1927 rok), Polskiego Fiata 508 (Łazik), Polskiego Fiata 500 P.Z.Inż., Polskiego Fiata 1100 P.Z.Inż., LS – PZInż, Polskiego Fiata 508, WSK Mikrusa, Warszawę 201, Warszawę Pick-up, Warszawę 223, Warszawę 223 kombi, Syrenę 1 oraz Syrenę R-20 (nazwy samochodów oryginalne). Co ciekawe, ten egzemplarz książeczki nigdy nie wpadł w ręce małego miłośnika kolorowania – wygląda bowiem jak nowy i nie ma na nim ani śladu kolorowych kredek czy pisaków. (niebawem opublikuję skany wszystkich stron tej książeczki)
Wydawnictwa zaproponowały przeróżne Mikrusy zabawki: „Auto Moto Sport” – model drewniany, „Motor”- model papierowy, „Kultowe auta PRL-u” – metalowy model w skali 1:43, „Samochodu polskie cz. I” – ilustrację Mikrusa do kolorowania. Szybki rozwój technik obrazowania 3D pozwolił rozpocząć projekt stworzenia najbardziej zaawansowanej „zabawki” – trójwymiarowego modelu Mikrus MR-300, który bez wątpienia zainteresuje nie tylko najmłodszych miłośników motoryzacji. Wirtualny model Mikrusa będzie można obejrzeć z pomocą specjalnego hełmu. Może w przyszłości, skoro „prawdziwych” Mikrusów zachowało się tak niewiele oraz bardzo mała ich cześć jest sprawna, będzie się także dało poprowadzić wirtualnego Mikrusa, po wirtualnych drogach Mielca z lat sześćdziesiątych?