Szalony dzień.
Najpierw 300 km z Krakowa pod Warszawę, co z dwójką dzieci na pokładzie nie jest zadaniem łatwym, potem same przyjemności, oglądanie eksponatów w Muzeum Techniki im. Władysława Drybsa, jazda Mikrusem MR-300, a potem powrót do domu, znów 300 km, ale tym razem po ciemnu i w deszczu. Szalony dzień, ale zacznijmy od początku…
Pomysł aby odwiedzić Radka Brzozowskiego i jego Muzeum Techniki im. Władysława Drybsa pojawił się już dawno temu, ale zawsze było nie po drodze, zawsze było daleko, zawsze brakowało czasu. Wreszcie, trochę na siłę, mimo pogody, mimo złych warunków na drogach, mimo bardzo krótkiego dnia – jedziemy! My, to znaczy ja i dwóch moich synów.
Zaczynamy od wizyty w garażu, który nie jest zwykłym garażem. Świetna podłoga, w szachownicę, ściany pokryte zajęciami, plakatami, starymi tablicami rejestracyjnymi, regały pełne części, wysoko wiszą atrapy do Warszawy i Fiata. Ciepło – ogień z kozy ogrzewa całe wnętrze. Przytulnie i klimatycznie. W środku dwa auta, Mikrus MR-300 i FSO 125P Karetka Pogotowia. Po kilku sekundach moi synowie wsiadają do Mikrusa – dla nich to pierwszy raz w życiu, bardzo to przeżywają. Uśmiechy od ucha do ucha widać nawet na pamiątkowych fotografiach.
Po chwili dołącza do nas także syn Radka, w pięciu ładujemy się do Mikrusa i jedziemy na przejażdżkę. Trzech chłopców z tyłu, my z Radkiem z przodu. Dla mnie jest to druga przejażdżka Mikrusem w życiu! Wcześniej miałem taką okazję podczas zlotu Mikrusów w Mielcu, w 2007 roku, to jest 11 lat temu…
Jedzie się świetnie! Wiele osób ostrzegało mnie, że jazda Mikrusem to mordęga. Może to i prawda, może Mikrus nie nadaje się na kilkuset kilometrową trasę, ale przy dystansie kilku kilometrów sprawdza się doskonale. W środku głośno, moi synowie śmieją się krzycząc coś do siebie. Z bananami na twarzy dojeżdżamy do torowiska, wzdłuż którego biegnie stara droga, pokryta kocimi łbami. Przypomina mi się „Droga na Smoczkę”, która przewijała się kilkukrotnie w opowieściach konstruktorów Mikrusa. Droga ta, to było miejsce, gdzie konstruktorzy jeździli testować zawieszenie w prototypach, a także testowali każdego nowo wyprodukowanego Mikrusa. Mikrus rzeczywiście radzi sobie świetnie na kocich łbach. Radek – widać, że zaprawiony w kierowaniu Mikrusem – rozpędza go i na dwójce pokonujemy wertepy. Potem robimy przerwę na fotografowanie i nakręcenie pamiątkowego filmu.
Szacun dla Radka za podejście do Mikrusa i w ogóle do samochodów zabytkowych. Mikrus MR-300 to pełnoprawny zabytek, eksponat muzealny, który u Radka ma naprawdę dobrze – zadbany, zaopiekowany, a mimo to jeździ. I to nie tylko na zloty: po bułki rano, po dzieci do przedszkola, a także właśnie na takie przejażdżki jak nasza. Tak sobie myślę, że gdy będę miał już swojego sprawnego Mikrusa, chciałbym go użytkować w ten sam sposób. Z miłością, ale bez przesadzonej ostrożności.
Fotografujemy się przy Mikrusie, ja – czyli pół składu „Był sobie Mikrus” i Radek – czyli założyciel Muzeum Techniki im. Władysława Drybsa, i ruszamy dalej, tym razem na odcinek drogi w lesie, gdzie znów fotografujemy Mikrusa. W między czasie mija nas Straż Ochrony Kolei – wielce zdziwieni, zatrzymują się i pytają co to za pojazd. Po chwili mamy jechać dalej, ale patrzę, nie mam gdzie wsiąść – miejsce pasażera jest zajęte przez Radka… Co? Ja za kierownicą? 11 lat mam swoje Mikrusy, ale za kierownicą nie siedziałem jeszcze nigdy!
Sprzęgło, jedynka, gaz i ruszam, po chwili dwójka. Jedzie się świetnie – staram się pamiętać, aby trzymać wysokie obroty, omijam dziury w drodze, kałuże… Czekałem na ten moment wiele lat, i wreszcie, z ogromną przyjemnością prowadzę Mikrusa MR-300! Z każdą chwilą utwierdzam, że przekonaniu, że muszę uruchomić swojego. Co z tego, że głośno, co z tego, że mało miejsca, co z tego, że awaryjny, to jest Mikrus, auto któremu poświęciłem 11 lat i właśnie takie chce mieć na chodzie.
Wracamy do Radka oglądnąć całość kolekcji, która jest naprawdę imponująca. Każdy egzemplarz ma historię, każdy z jakiegoś powodu jest wyjątkowy. Polecam przy okazji obejrzeć auta Radka, w internecie: Muzeum Techniki im. Władysława Drybsa lub jak będzie okazja, to na żywo! Dzień powoli dobiega końca, po wspólnie wypitej kawie, po serniku i oglądaniu albumów z motoryzacyjnymi fotografiami, wyruszamy do domu, do Krakowa.
W ciągu naszego mikrusowego dnia fotografowałem trzema aparatami: komórką (i te zdjęcia ilustrują wpis), Instaxem (to taki współczesny Polaroid) oraz moich ukochanym Olympusem OM-2. Ten ostatni aparat, to manualna lustrzanka z lat 70., z tego powodu na zdjęcia trzeba będzie poczekać… Muszę dokończy kliszę, a zostało kilka niewykorzystanych klatek, muszę wywołać film, zrobić odbitki… Oczekiwanie na te fotografie to też swoista przyjemność… Obiecują, że jak będą gotowe, to się nimi pochwalę 😉
Ale wracając do Mikrusa. Jest pięknie odnowiony i sprawny – cóż więcej można od niego chcieć? Już teraz marzy mi się kolejna sesja fotograficzna, może także z innymi samochodami Radka, może wreszcie również z moim Mikrusem?
Bardzo serdecznie dziękuję Radkowi Brzozowskiemu za gościnę i zorganizowanie „mikrusowego” dnia. Dziękuję także, że pierwszy raz w życiu mogłem przejechać się Mikrusem, siedząc za kierownicą! Polecam szczerze także Muzeum Techniki im. Władysława Drybsa – świetne miejsce!
PS. Skarby, czyli 5 ujęć polaroidowych – każdy kadr niepowtarzalny…
Na jednym ze zdjęć widać domki, w których przypuszczalnie byli zakwaterowani uczestnicy zlotu Mikrusów w czerwcu 1975 roku.
Tak jest 🙂 Właście dlatego Radek nas tam zabrał – a informacje miał od Ciebie 🙂