Samochody prototypowe mają szczególny status wśród zabytków motoryzacji, bo niejako z definicji są unikatami już od chwili powstania. Nasza historia obfitowała w prototypy, z których większość nie zachowała się do dzisiaj. Prototypowy Mikrus miał dużo szczęścia i właśnie obchodzi swoje 55. urodziny.
W lipcu tego roku mija dokładnie 55 lat od premiery Mikrusa MR-300 – jedynego polskiego mikrosamochodu produkowanego seryjnie. Pierwsza publiczna prezentacja prototypowych egzemplarzy Mikrusa i Meduzy miała miejsce w 1957 roku, w dniu Narodowego Święta Odrodzenia Polski, które obchodzono 22 lipca. Przejazdowi prototypów ulicami Mielca towarzyszyła informacja, że zakłady WSK Mielec i WSK Rzeszów wyszły naprzeciw społecznemu zapotrzebowaniu i podejmują produkcję małolitrażowych samochodów, które niebawem będą dostępne dla wszystkich ludzi pracy. Prawdziwym powodem zainteresowania motoryzacją w obydwu wytwórniach, typowo lotniczych, był jednak nagły spadek zamówień ze strony ZSRR na samoloty i silniki odrzutowe. Szukano więc zastępczego asortymentu dla zapewnienia pracy załodze. Kilka dni po premierze w Mielcu zaprezentowano prototypy władzom ministerialnym w Warszawie, po czym w krótkim czasie przygotowano dokumentację i ruszyła produkcja Mikrusa – w Rzeszowie bloków napędowych, a w Mielcu pozostałych zespołów, włącznie z montażem gotowych samochodów.
Prototypowa seria Mikrusów, zbudowana w połowie 1957 roku, liczyła trzy egzemplarze. Do naszych czasów dotrwał prawdopodobnie tylko jeden z nich. Z uwagi na niebanalną historię warto przyjrzeć mu się bliżej, choćby pod pretekstem jubileuszu.
Na tabliczce znamionowej prototypowego Mikrusa widnieje numer SP-001, jednak samochód jest prawdopodobnie drugim fizycznie wykonanym egzemplarzem z serii. Tabliczki wyprodukowano dopiero rok później i zamontowano nie troszcząc się zbytnio o kolejność powstania aut. Dodatkowo wybito na nich niewłaściwą datę roku produkcji 1958, mimo że pojazdy wykonano w 1957 roku. Egzemplarz SP-001 został jesienią 1957 roku przekazany do Instytutu Transportu Samochodowego w Warszawie, gdzie przeprowadzono jego pełne badania drogowe. Było to warunkiem dopuszczenia pojazdu do trakcji po drogach publicznych, a więc i podjęcia jego seryjnej produkcji. W trakcie badań ujawniono liczne niedomagania samochodu, które na bieżąco korygowano, testując poprawione rozwiązania. Dotyczyło to także wygody użytkowania pojazdu, skutkiem czego zachowany prototyp ma np. zamki drzwiowe i klamki, znane z seryjnych Mikrusów. Zamontowano je w trakcie testów, zastępując pierwotne, które okazały się nieudane. Po roku samochód wrócił do macierzystego zakładu, gdzie był eksploatowany przez sekcję technologiczną, po czym został rozebrany na części. Po zatrzymaniu produkcji Mikrusa w 1959 roku, gdy likwidowano całą infrastrukturę i posiadany sprzęt, przekazano prototypowy egzemplarz w częściach do Działu Handlowego WSK. Wydawałoby się, że auto w takim stanie, zużyte i rozmontowane, jest skazane na unicestwienie. Znalazł się jednak amator spod Biecza, który je odkupił i doprowadził do pełnej sprawności technicznej, by po kilku latach użytkowania odstawić do stodoły, a w końcu zdecydować o sprzedaży.
Ogłoszenie w gazecie przeczytał młody człowiek ze Stalowej Woli, który właśnie rozglądał się za Mikrusem. Nazywał się Kazimierz Gołębiowski. Kiedy przyjechał obejrzeć auto, okazało się, że jest ono do połowy zasypane ziemniakami i nie ma możliwości nawet otworzenia drzwi. Zadeklarował jednak kupno, więc gospodarz zobowiązał się odkopać pojazd w ciągu dwóch tygodni. Przy następnym spotkaniu Mikrus zmienił właściciela. Trafiło na człowieka z fantazją, dodatkowo zakup spodobał się jego mamie, która obawiała się, że syn kupi brzydkie stare auto z wystającymi błotnikami i małą szybą z tyłu. A tu nowoczesny zgrabny samochodzik. Później już zadowolenie było mniejsze, kiedy syn zajeżdżał przed dom i informował, że np. jedzie na lody – do Zakopanego. Faktycznie prototypowy Mikrus spisywał się bardzo dobrze i w ciągu kilkunastu lat przejechał 126 tys. km, zaliczając także dość poważną stłuczkę. Ulubionym celem podróży Kazimierza Gołębiowskiego były polskie Tatry. Poruszał się po nich bez kompleksów, wjeżdżając np. na Głodówkę, co na przedwojennych Rajdach Tatrzańskich było uważane za szczyt trudności dla zawodników motocyklowych. Mikrus jednak sobie poradził. Był użytkowany do codziennej jazdy do początku lat 80., a kolejne dwadzieścia lat spędził w garażu. Po raz drugi został odkryty (tym razem z niepamięci, a nie z ziemniaków), gdy jego fotografie ukazały się na Forum Polskiej Motoryzacji, gdzie kilka lat temu liczono zachowane Mikrusy. Kilku pasjonatów odwiedziło właściciela, który chętnie opowiadał o historii swojego samochodu, wplatając we wspomnienia barwne anegdoty i ciekawostki. Perypetie prototypu SP-001 zostały szczegółowo opisane w wydanej rok temu monografii Mikrusa, dostępnej jeszcze w sprzedaży.
Niedawno udało się właścicielowi odnaleźć piękny album z kilkudziesięcioma archiwalnymi, nieznanymi do tej pory fotografiami. Potencjalnych miłośników, chcących powiększyć swoje kolekcje o prezentowany na nich unikat informujemy, że prototypowy Mikrus nie jest na sprzedaż. Pan Gołębiowski obiecał przekazać go zięciowi, który również jest pasjonatem polskiej motoryzacji. Być może, po odświeżeniu auta (remont generalny nie jest konieczny, gdyż zachowało się w dobrym stanie), nowy właściciel wybierze się także na lody, tak jak niegdyś robił to jego teść. Może nawet do Zakopanego.
Tekst: Mieczysław Płocica, Bartosz Winiarski, Zdjęcia: z archiwum autorów.
(tekst archiwalny z 2012 roku – pierwotnie opublikowany na łamach Magazynu Classicauto, nr 70)
Zdjęcie „W jednej z podtatrzańskich miejscowości (kto zgadnie w jakiej?). Za Mikrusem charakterystyczny sklep, w tle zarys Giewontu.” wykonano chyba w Bukowinie Tatrzańskiej.