Koniec bajki o wagoniku, który miał być garażem

Veni, vidi, victus sum (dla leniwych – przybyłem, zobaczyłem, zostałem pokonany) – tak by można określić moją drugą wizytę na złomowisku, z którego miałem ochotę odkupić wrak wagonika z przeznaczeniem na garaż dla Mikrusa. Pojechałem z bijącym sercem, po drodze uzgadniając telefonicznie transport na wszelki wypadek (jakby się okazało, że trzeba szybko zabierać). Wyjaśniłem właścicielowi złomu o co mi chodzi, jak zwykle widziałem po minie, że go nie przekonałem. Podreptał ze mną obejrzeć wrak. Było to o tyle cenne, że przy oględzinach opowiedział mi trochę o jego historii, bo osobiście go przywiózł. Wagonik według niego przez ostatnie dwadzieścia lat gnił jako skład desek na budowie. Sądząc po stanie było to dużo dłużej, bo nasz klimat nie powoduje tak szybkiej destrukcji – na zdjęciach mało to widać, ale większość ruchomych (kiedyś) elementów to dzisiaj monolity, zmumifikowane korozją. Niektóre kształtowniki konstrukcji całkowicie rozwarstwione, nie nadają się nawet do piaskowania. Złomiarz poinformował mnie, że waga tej „większej połówki” to ponad dwie tony, co przy 1,5 zł za kg daje około 3300 plus transport. Tu już zaczęło się pod górkę, bo wagonik dość popularny i typowy. W czasie naszych oględzin przejechał obok złomu skład turystycznej wąskotorówki, gdzie dwa takie same były przerobione na otwarte osobowe. Cóż, po dłuższym namyśle i dokładnym obejrzeniu zrezygnowałem. Za to buszując po złomie odnalazłem drugą „mniejszą” połówkę. Nawet ładniejsza bo z pomostem dla kierownika składu i wymiarowo też nadająca się na garaż dla Mikrusa. Niestety była w jeszcze gorszym stanie niż ta pierwsza i dodatkowo już częściowo pocięta palnikami.
Złom dość długo nie wyjeżdżał do huty dlatego na zdjęciach uwieczniłem parę ciekawostek. Przede wszystkim aż trzy pozostałości pojazdów typu „papaj”, „bieda” czy jak kto takie zwie. Popularne na Podkarpaciu trójkołowce-samoróbki na bazie wueski/wuefemki/eshaelki, z której wioskowy kowal-spawacz zostawiał ramę z przodem, a z tyłu dospawywał oś. Reszta konstrukcji jest kompilacją spontanicznego pomysłu ww. kowala i zbioru metalowych elementów, które miał akurat pod ręką. Tutaj dostrzegłem nawet platformę z obrotnicą. Pojazdy trafiły na złom dość dawno, bo były już doszczętnie rozmontowane. Silniki poszły do metali kolorowych, tylne osie wabią potencjalnych klientów, a podstawowa stalowa konstrukcja czeka na transport do huty. Wygrzebałem z przemieszanej sterty pozostałości po tych motocyklach tylko przedni błotnik do iża 56.
Drugi asortyment, licznie występujący na składzie to stare maszyny do szycia. W jednym miejscu złożone było chyba z dziesięć, w tym większość przedwojennych. Wybrałem sobie trzy – po 15 zł/sztuka. Bez funkcji celu – po prostu są ładne. Szukając dla nich jakiegoś zastosowania wymyśliłem, że skoro nie kupiłem wagonika na garaż dla Mikrusa, to zawsze mogę rozruszać jedną maszynę i uszyć mu namiot.




























 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *